***Valentine***
Odkąd Kasandra przyjechała, a właściwie powróciła do domu, po udanych poszukiwaniach Clarissy i naszej późniejszej kłótni, moja siostra zaczęła trenować młodszą z moich córek samodzielnie. Nie przyglądałem się ich wspólnym sesją, ale wiem - głównie z relacji Alison, która z nimi trenowała, jak to mówiła "dla rozgrzewki", że są to treningi bardzo lekkie oraz, że głównie mają one na celu znalezienie odpowiedniej broni dla Clarissy. Byłem bardzo zdziwiony, kiedy dowiedziałem się, że rudowłosej najlepiej idzie strzelanie z łuku. Dlaczego? Ponieważ w całej historii rodu mało kto umiał w ogóle tą bronią się posługiwać, a nawet jeśli tak, to strzelał raczej mizernie. Ja osobiście nauczyłem się tego fachu prawie perfekcyjnie, ponieważ żeby być najlepszy trzeba umieć używać wszystkiego. Nie było to oczywiście łatwe i trenowałem przez około dwadzieścia lat. Miałem więc prawo być w szoku.
Gdzieś w marcu czyli około pół roku pobytu Kasandry w posiadłości Morgenstern'ów, Kasi wpadła do mojego biura jak poparzona.
- Val, nie ma czasu, muszę jechać, ja...- Mówiła z taka prędkością, że ledwo co dało się zrozumieć, co mówiła.
- Kasi, wolniej. Uspokój się, usiądź i zacznij od nowa.- Rozejrzała się dookoła, jakby nie wiedziała gdzie jest, a po chwili kiwnęła głową, usiadła na krześle, na przeciwko mnie i ponownie zaczęła mówić.
- Posłuchaj. W Instytucie, którego jestem szefową zaszła nagła sytuacja. Dostałam wiadomość, że moja zastępczyni zachorowała na jakąś chorobę, a jej stan z dnia na dzień stał się krytyczny. Nie znam szczegółów, ale aktualnie muszę jak najszybciej polecieć do Dallas.- Było to dziwne. Bardzo dziwne, przecież Nocni Łowcy nie mają w naturze chorować, jak Przyziemi. Jesteśmy odporniejsi od nich i naprawdę rzadko się zdarza aby ktoś z naszej rasy, w ogóle się chociażby przeziębił.
- Ciekawe, bardzo interesujące. Czy mógłbym Ci jakoś pomóc siostro?- Zapytałem ze spokojem, Już wystarczało, że Kasandra ledwo umiała wysiedzieć na krześle.
- Nie... Raczej nie.- Odpowiedziała takim głosem, jakby bała się mnie o coś poprosić.- Chyba, że... że znasz jakiegoś dobrego maga, który zna się na tego typu sprawach.- Znałem i to nie jednego, ale sprawa wydawała się na tyle poważna, że postanowiłem jej polecić najlepszego z najlepszych.
- Owszem znam. Muszę Cię jednak ostrzec, że ma naprawdę wysokie ceny, za swoje usługi.
- Jeśli zdoła nam pomóc to zapłacę, każdą cenę.- Pokiwałem głową.
- Nazywa się Magnus Bane. Jest Wysokim Czarownikiem Brooklyn'u, jeśli w tej chorobie, jakiś Czarodziej może coś zdziałać, to on to zrobi najlepiej.- Kasi uśmiechnęła się lekko i powiedziała.
- Dziękuję Val. Może czasami i jesteś nie do zniesienia, ale nie zamieniłabym Cienie na nikogo innego. Chociaż pamiętaj, że oddania Clarissy, Ci nie wybaczę.- Uśmiechnęła się jeszcze raz i już chciała wychodzić, kiedy przypomniała mi się pewna sprawa.
- Kas, poczekaj chwilę.- Odwróciła się w moją stronę, a ja kontynuowałem. - Jak już jesteśmy w temacie Clarissy. Co z nią? Zabierasz ją do Dallas, czy zostawiasz tutaj?- Moja siostra zamknęła oczy, jakby nie chciała aby ten temat się rozpoczął.
- Wiem, że Tobie się to nie spodoba, ale ona musi tutaj zostać. już jak wyjeżdżałam, w Instytucie zaczynało brakować wolnych pokoi, a z tego co wiem teraz już praktycznie nie ma w ogóle. Druga sprawa jest taka, że Twoje córki bardzo się polubiły i nie byłoby to dobre, znowu je rozdzielać. To by mogło zaszkodzić im obu. Najważniejsze za to jest to, że Clarissa ciągle potrzebuje treningów, a kto ją wyszkoli lepiej od Morgenstern'ów?- Rzeczywiście to, że młodsza z moich córek musi zostać nie napawało mnie optymizmem, ale Kasi podała naprawdę dobre argumenty, które ciężko podważyć.
- Powiem Ci siostro, że pomimo tego, że nie podoba mi się pomysł z zostawieniem Clarissy tutaj. To dwa ostatnie punkty Twojej wypowiedzi, zdołały mnie naprawdę przekonać. Mam jednak warunek. Jeśli Clarissa ma tu zostać i tu trenować, to będzie miała treningi takie jakie ja robię Alison.- Widziałem grymas niezadowolenia na twarzy mojej siostry, ale musiała się zgodzić, nie miała innego wyboru.
- Dobrze, niech tak będzie. Tylko proszę nie zajedź jej na śmierć.- Uśmiechnąłem się sarkastycznie i odpowiedziałem.
- Spokojnie, aż tak jej nie nienawidzę.
- To bardzo dobrze. Dzięki jeszcze raz za tego czarownika. Do zobaczenie bracie.
- Do zobaczenia siostro.- Uśmiechnęła się jeszcze raz odwróciła się i wyszła, a ja już zacząłem w głowie myśleć co mogę zrobić z kogoś, kto jet tak dobrym łucznikiem jak Clarissa.
- Val, nie ma czasu, muszę jechać, ja...- Mówiła z taka prędkością, że ledwo co dało się zrozumieć, co mówiła.
- Kasi, wolniej. Uspokój się, usiądź i zacznij od nowa.- Rozejrzała się dookoła, jakby nie wiedziała gdzie jest, a po chwili kiwnęła głową, usiadła na krześle, na przeciwko mnie i ponownie zaczęła mówić.
- Posłuchaj. W Instytucie, którego jestem szefową zaszła nagła sytuacja. Dostałam wiadomość, że moja zastępczyni zachorowała na jakąś chorobę, a jej stan z dnia na dzień stał się krytyczny. Nie znam szczegółów, ale aktualnie muszę jak najszybciej polecieć do Dallas.- Było to dziwne. Bardzo dziwne, przecież Nocni Łowcy nie mają w naturze chorować, jak Przyziemi. Jesteśmy odporniejsi od nich i naprawdę rzadko się zdarza aby ktoś z naszej rasy, w ogóle się chociażby przeziębił.
- Ciekawe, bardzo interesujące. Czy mógłbym Ci jakoś pomóc siostro?- Zapytałem ze spokojem, Już wystarczało, że Kasandra ledwo umiała wysiedzieć na krześle.
- Nie... Raczej nie.- Odpowiedziała takim głosem, jakby bała się mnie o coś poprosić.- Chyba, że... że znasz jakiegoś dobrego maga, który zna się na tego typu sprawach.- Znałem i to nie jednego, ale sprawa wydawała się na tyle poważna, że postanowiłem jej polecić najlepszego z najlepszych.
- Owszem znam. Muszę Cię jednak ostrzec, że ma naprawdę wysokie ceny, za swoje usługi.
- Jeśli zdoła nam pomóc to zapłacę, każdą cenę.- Pokiwałem głową.
- Nazywa się Magnus Bane. Jest Wysokim Czarownikiem Brooklyn'u, jeśli w tej chorobie, jakiś Czarodziej może coś zdziałać, to on to zrobi najlepiej.- Kasi uśmiechnęła się lekko i powiedziała.
- Dziękuję Val. Może czasami i jesteś nie do zniesienia, ale nie zamieniłabym Cienie na nikogo innego. Chociaż pamiętaj, że oddania Clarissy, Ci nie wybaczę.- Uśmiechnęła się jeszcze raz i już chciała wychodzić, kiedy przypomniała mi się pewna sprawa.
- Kas, poczekaj chwilę.- Odwróciła się w moją stronę, a ja kontynuowałem. - Jak już jesteśmy w temacie Clarissy. Co z nią? Zabierasz ją do Dallas, czy zostawiasz tutaj?- Moja siostra zamknęła oczy, jakby nie chciała aby ten temat się rozpoczął.
- Wiem, że Tobie się to nie spodoba, ale ona musi tutaj zostać. już jak wyjeżdżałam, w Instytucie zaczynało brakować wolnych pokoi, a z tego co wiem teraz już praktycznie nie ma w ogóle. Druga sprawa jest taka, że Twoje córki bardzo się polubiły i nie byłoby to dobre, znowu je rozdzielać. To by mogło zaszkodzić im obu. Najważniejsze za to jest to, że Clarissa ciągle potrzebuje treningów, a kto ją wyszkoli lepiej od Morgenstern'ów?- Rzeczywiście to, że młodsza z moich córek musi zostać nie napawało mnie optymizmem, ale Kasi podała naprawdę dobre argumenty, które ciężko podważyć.
- Powiem Ci siostro, że pomimo tego, że nie podoba mi się pomysł z zostawieniem Clarissy tutaj. To dwa ostatnie punkty Twojej wypowiedzi, zdołały mnie naprawdę przekonać. Mam jednak warunek. Jeśli Clarissa ma tu zostać i tu trenować, to będzie miała treningi takie jakie ja robię Alison.- Widziałem grymas niezadowolenia na twarzy mojej siostry, ale musiała się zgodzić, nie miała innego wyboru.
- Dobrze, niech tak będzie. Tylko proszę nie zajedź jej na śmierć.- Uśmiechnąłem się sarkastycznie i odpowiedziałem.
- Spokojnie, aż tak jej nie nienawidzę.
- To bardzo dobrze. Dzięki jeszcze raz za tego czarownika. Do zobaczenie bracie.
- Do zobaczenia siostro.- Uśmiechnęła się jeszcze raz odwróciła się i wyszła, a ja już zacząłem w głowie myśleć co mogę zrobić z kogoś, kto jet tak dobrym łucznikiem jak Clarissa.
***
Sierpień 2018
Sierpień 2018
Przez następne półtora roku ostrych, codziennych treningów, Clarissa zaczynała się robić z dosyć słabej wojowniczki - niby umiała trochę walczyć i dość dobrze strzelać, ale to były umiejętności Nocnego Łowcy w wieku, może dwunastu lat - w wojowniczkę przeciętną, a w łucznictwie, po tym okresie była całkiem niezła. Oczywiście nie były to jakieś wielkie umiejętności, ponieważ strzelała z miejsca, a chciałem aby dobrze celowała również na przykład z biegu, albo po przewrocie. Jednak to co mi się naprawdę podobało, to, że chyba udało mi się z nią zrobić coś, czego nie udało mi się z Alison. Mianowicie Clarissa wpadła w mantrę treningową i mogła całymi dniami siedzieć w Sali Treningowej i trenować. Ali przekonała mnie jednak, że taka intensywność ćwiczeń, może źle odbić się na zdrowiu jej siostry. Zgodziłem się na lekkie zmniejszenie intensywności treningów, ale i tak nawet jeśli nie robiłem jej mordęgi na ćwiczeniach, które ja prowadziłem, to Clarissa sama to robiła. Ćwiczyła tak ciężko, że według moich szacunków, wystarczał może jeszcze jakiś rok do osiągnięcia celu moich działań.
Oczywiście Alison jest bardzo inteligentną dziewczyną i zauważyła co się dzieję. Próbowała zatrzymać w Clarissie trochę, że tak powiem człowieczeństwa, ale mi to nie przeszkadzało, ponieważ żołnierz, który został wyprany z jakichkolwiek uczuć, w końcu obróci się przeciw swojemu dowódcy - a tego nie chciałem.
Przez następne tygodnie treningi Clarissy skupiały się głównie wokół łucznictwa, próbowałem zmniejszyć czas jaki moja córka potrzebowała na celowanie. Ustaliłem, że na początku granica będzie na poziomie pięciu sekund. Oczywiście na początku trafiała w szóstki siódemki, ale niedługo potem zaczęła strzelać po dziewiątkach i dziesiątkach. Wtedy zmniejszałem czas do czterech sekund i tak cyklicznie schodziliśmy w dół, że jak zaczęliśmy treningi czasowe w połowie Sierpnia, to tak na koniec Października, czy Listopada sekunda, może dwie, to mniej więcej był czas, który Clarissie starczał do ustrzelenia dziewiątki z odległości trzydziestu metrów z postawy stojącej. Byłem dosyć zadowolony, ale oczywiście strzelanie statyczne to jest dosyć mało. Czekały nas jeszcze treningi ze strzelania z biegu i z przewrotu.
Nie myślcie jednak, że przez intensywne treningi Clarissy zapomniałem o szkoleniu Alison. Razem ze swoją starszą córką ćwiczyliśmy zabicie z wyskoku i z zza pleców, czyli w skrócie szlifowanie umiejętności, które Ali opanowała prawie do perfekcji. Natomiast jednej rzeczy nie umiałem jej nauczyć - była nią zamrożenie emocji i uczuć. Alison, nawet jeśli była znakomicie wyszkoloną skrytobójczynią, to bardzo często miała momenty zawahania, które w jej fach mogły ją zabić. Zamrażanie emocji ćwiczyliśmy prawie codziennie, niestety nie dawało to efektów, więc wymyśliłem, że spróbuję jakoś ją zmusić i nawet wiedziałem już jak.
Może to jednak dobrze, że Kasi przywiozła Clarisse?
Oczywiście Alison jest bardzo inteligentną dziewczyną i zauważyła co się dzieję. Próbowała zatrzymać w Clarissie trochę, że tak powiem człowieczeństwa, ale mi to nie przeszkadzało, ponieważ żołnierz, który został wyprany z jakichkolwiek uczuć, w końcu obróci się przeciw swojemu dowódcy - a tego nie chciałem.
Przez następne tygodnie treningi Clarissy skupiały się głównie wokół łucznictwa, próbowałem zmniejszyć czas jaki moja córka potrzebowała na celowanie. Ustaliłem, że na początku granica będzie na poziomie pięciu sekund. Oczywiście na początku trafiała w szóstki siódemki, ale niedługo potem zaczęła strzelać po dziewiątkach i dziesiątkach. Wtedy zmniejszałem czas do czterech sekund i tak cyklicznie schodziliśmy w dół, że jak zaczęliśmy treningi czasowe w połowie Sierpnia, to tak na koniec Października, czy Listopada sekunda, może dwie, to mniej więcej był czas, który Clarissie starczał do ustrzelenia dziewiątki z odległości trzydziestu metrów z postawy stojącej. Byłem dosyć zadowolony, ale oczywiście strzelanie statyczne to jest dosyć mało. Czekały nas jeszcze treningi ze strzelania z biegu i z przewrotu.
Nie myślcie jednak, że przez intensywne treningi Clarissy zapomniałem o szkoleniu Alison. Razem ze swoją starszą córką ćwiczyliśmy zabicie z wyskoku i z zza pleców, czyli w skrócie szlifowanie umiejętności, które Ali opanowała prawie do perfekcji. Natomiast jednej rzeczy nie umiałem jej nauczyć - była nią zamrożenie emocji i uczuć. Alison, nawet jeśli była znakomicie wyszkoloną skrytobójczynią, to bardzo często miała momenty zawahania, które w jej fach mogły ją zabić. Zamrażanie emocji ćwiczyliśmy prawie codziennie, niestety nie dawało to efektów, więc wymyśliłem, że spróbuję jakoś ją zmusić i nawet wiedziałem już jak.
Może to jednak dobrze, że Kasi przywiozła Clarisse?
***
Siemanko.
Witam Was w te ciepłe piątkowe popołudnie.
Jest rozdział z którego nieskromnie powiem, że jestem zadowolony. Oczywiście Val, jak to Val znowu coś knuje, ale co zrobisz?
Ogólnie rzecz biorąc, okres moich wyjazdów w końcu się skończył, więc podejrzewam, że rozdziały zaczną się już pojawiać regularnie w weekendy.
Bym zapomniał. Potrzebuje jeszcze jednej - dwie postaci do opowiadania, a jak dobrze wiecie, chętnie umieszczam w tej historii bohaterów stworzonych przez Was, więc zapraszam do tworzenia i pisania na maila dankomen01@gmail.com
Pozdrawiam gorąco, Danko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz