wtorek, 28 kwietnia 2020

Część druga. Rozdział 19 - Ciężki poranek.

***Clary***


   Byłam bardzo zestresowana tą misją. W końcu byłam Nocną Łowczynią zaledwie od dwóch, może trzech lat, a to miała być moja dopiero druga - ale jak ważna - misja. Cóż wracać do miasta w którym prawdopodobnie nienawidzi Cię cały Instytut - to z pewnością nigdy nie jest łatwe. Zwłaszcza, że miałyśmy mieszkać w samym Instytucie. Nic więc dziwnego, że lekko spanikowałam podczas kolacji. Pomogły mi bardzo słowa ojca, co prawda zdziwiłam się, że zamiast robić mi problemów to dodał mi otuchy, ponieważ ojciec zawsze mówił, że okazywanie nawet najmniejszej chwili słabości, może przynieść nam zgubę i najczęściej nas za to karał. Być może obecność cioci Kas trochę zadziałała.
  Po kolacji wszyscy rozeszli się w swoich kierunkach. Ojciec z ciocią Kas poszli do gabinetu prawdopodobnie omówić szczegóły szkolenia przygotowawczego, Allison poszła chyba do sali treningowej - tej to nigdy mało treningów - a ja postanowiłam pójść do naszej domowej biblioteki - która tak na marginesie była dość obszerna i bogato wyposażona - i znaleźć jakiekolwiek wskazówki co do łucznictwa konnego. Chciałam mieć jakiekolwiek informacje na ten temat jeszcze przed rozpoczęciem szkolenia, aby łatwiej szła mi nauka. Zwłaszcza, że po pierwsze, nic a nic o tej sztuce walki nie wiedziałam, a po drugie, tak średnio jeździłam na koniu. Nigdy jakoś bardzo tego nie lubiłam, więc konia dosiadałam jedynie jak szybko musiałam się gdzieś poza naszym domem dostać. Zdarzało się to oczywiście bardzo rzadko, bo prawie nie wychodziłyśmy poza granice naszej rezydencji. Oczywiście dochodziła do tego sama historia tychże narodów - Indian i Mongołów - która jest dość obszerna.
  Obudziłam się następnego dnia z okropnym bólem w plecach. Musiałam siedzieć w bibliotece bardzo długo, skoro zmęczyłam się na tyle aby zasnąć przy stole. Oj będzie mnie dzisiaj czekać długa rozgrzewka pomyślałam. Spałam w jakiejś dziwnej pozycji i podejrzewałam, że jeśli dobrze bym nie rozgrzała pleców i porozciągała pleców, to skończyłoby się to źle.
  Spojrzałam na jedyny  zegar w tym pomieszczeniu. Był on wielki, cały z ciemnego drewna - nie licząc mechanizmów, które były zrobione z mosiądzu. Góra jego obudowy była pięknie rzeźbiona, a tarczę wraz z mechanizmami podtrzymywały dwie równie pięknie ozdobione kolumny.
  Gdy przestałam się zachwycać zegarem i spojrzałam, która jest godzina, przeraziłam się. Była 6.55 czyli jak to w weekendy bywa, za pięć minut miałam mieć śniadanie. Znając mojego ojca, gdybym się spóźniła, to bym miała spory problem.
  Postanowiłam, że zaryzykuje i pobiegnę się przebrać. Tak też zrobiłam, wpadłam jak burza do pokoju, przebrałam się w czyste ciuchy i jak poparzona wybiegłam z pokoju. Byłam pewna, że nie zdążę schodząc po schodach jak normalny człowiek, więc narysowałam sobie runę zręczności i jak gdyby nigdy nic skoczyłam z 6 m w dół. Dzięki runie wylądowałam bez problemu i poszłam na śniadanie.
- Gdzieś Ty była? - Zapytała Alli, gdy siadałam do stołu.- Byłam wcześniej po Ciebie, ale pokój był pusty.
- Prawdopodobnie dlatego, że nie spałam w pokoju. Przeglądałam książki w bibliotece i musiałam zasnąć czytając.- Powiedziałam masując dalej strasznie bolące plecy.
- I jak wygodnie było?- Ewidentnie się ze mnie naśmiewała. Posłałam jej piorunujące spojrzenie, ale to tylko bardziej ją rozbawiło.
- Nawet nie wiesz jak.- Odparłam.- Dzień dobry wszystkim tak poza tym.
- Dzień dobry Clarisso.- Odpowiedział, a ciocia tylko kiwnęła głową z uśmiechem na twarzy.
- A co to takiego studiowałaś tak długo studiowałaś, że aż zapomniałaś gdzie jest Twój pokój?- Zapytała ciocia Kas z wielkim bananem na twarzy. Świetnie, niech jeszcze ojciec zacznie się ze mnie śmiać, to będzie cudnie. Przewróciła oczami i odpowiedziała najbardziej normalnie jak tylko umiałam.
- Szukałam jakiejś choćby podstawowej wiedzy na temat "moich" zainteresowań.
- I znalazłaś coś? - Już całkiem poważnie zapytała ciocia.
- O samej sztuce łucznictwa konnego, nie bardzo, ale o dziwo znalazłam sporo odnośnie historii mongolskiej i indiańskiej. - Stwierdziłam z lekkim zaskoczeniem, po czym skierowałam się do ojca. - Nie wiem ojcze, skąd wziąłeś mongolskie kroniki, ale jest to bardzo ciekawa lektura.- Ojciec tylko uśmiechnął się pod nosem.
- Nie tylko ja wyposażałem naszą bibliotekę. Są w niej księgi i książki  o których nawet ja nie wiem. Na przykład właśnie mongolskie kroniki. Morgensternowie byli wielokulturowym rodem i być może nawet mieliśmy azjatyckich przodków, którzy owe kroniki tutaj przynieśli.- Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Resztę śniadania spędziliśmy generalnie w ciszy.
  Po śniadaniu mieliśmy pół godziny wolnego, więc poszłam wziąć prysznic, czego nie zdążyłam zrobić rano. Weszłam do łazienki, rozebrałam, stanęłam w kabinie i puściłam zimną wodę. Zawsze mnie ten chłód rozbudzał i był w pewnym sensie przyjemny. Lubiłam jak na skórze pod wpływem temperatury pojawia się gęsia skórka, oraz jak przez całe ciało przechodziły mi ciarki. Tym razem nie było jednak w tym prysznicu nic przyjemnego. Zimna woda przypomniała mi o bolących plecach tak mocną, że aż mnie zgięło. Szybko się więc umyłam i jak najszybciej wyszłam z pod prysznica. Wysuszyłam się, ubrałam strój treningowy, czyli czarne legginsy, czarna bokserka i standardowe dla Nocnych Łowców wysokie skórzane buty z twardą podeszwą. Ruszyłam w stronę
sali treningowej. miałam jeszcze piętnaście minut przerwy po śniadaniu, więc postanowiłam coś z plecami zrobić.
  Jaka też byłam szczęśliwa, gdy zobaczyłam, że moja siostra jest w sali. Allie zawsze była genialną masażystką, w sumie nie wiem, gdzie i kiedy się tego nauczyła, ale o ile się tylko nadwyrężyłam, lub obiłam, jej magiczne ręce sprawiały, że ból znikał prawie od razu.
- Alli!- Zawołałam przez całą salę. Białowłosa gdy mnie usłyszała zeskoczyła z belki na której stała.
- No co tam młoda? - Zapytała z głupim uśmieszkiem.
- Zrobisz mi masaż pleców? Jakoś musiałam krzywo spać i strasznie bolą.- Powiedziałam z grymasem bólu na twarzy gdy po raz kolejny plecy mi zapulsowały.
- Jasne, kładź się na materac.- Poleciła z uśmiechem. Mogła być wkurzająca, ale nigdy nie odmówiła udzielenia mi pomocy, gdy tylko poprosiłam.
  Zrobiłam to co mi powiedziała i naciągnęłam bokserkę przed głowę, aby
Allie miała lepszy dostęp do moich pleców. Siostra usiadła mi na udach i rozpoczęła swoją pracę, jak zawsze starając się być delikatna. Skończyła, po jakiś dziesięciu minutach, a ja czułam się jak nowo narodzona.
- No siostrzyczko, to koniec. Następnym razem pamiętaj, że krzesło, to nie jest dobre miejsce do spania.- Powiedziała ze śmiechem schodząc ze mnie.
- Chyba masz trochę racji.- Powiedziałam również rozbawiona.- Wielkie dzięki. Nie wytrzymałabym z tymi plecami.
- Nie ma sprawy, tylko pamiętaj, żeby się jeszcze porozciągać przed ćwiczeniami.. To ja wracam do parkoura.- Uśmiechnęła się i zaczęła się wspinać po linie. Ja natomiast zrobiłam sobie przed treningową rozgrzewkę i poszłam przygotowywać swój ulubiony długi łuk i strzały.
  Ćwiczyłam strzelanie w biegu, czego w dalszym ciągu, mimo około dwóch lat ćwiczeń nie umiałam robić tak dobrze jak bym chciała. Gdy  strzelałam do tarcz, głównie trafiałam w siódemki lub ósemki, co samo w sobie nie jest złe, natomiast te kilkanaście centymetrów, które dzieliły mnie od dziesiątki mogłyby mi w przyszłości zaszkodzić. Po dziesięciu minutach usłyszałam głos dochodzący z okolic drzwi sali.
- Clarisso odłóż proszę ten łuk. W najbliższym czasie nie będzie Ci potrzebny.- To był głos ojca. Spojrzałam w jego stronę z niemałym zaskoczeniem.
- Jak to nie będzie potrzebny?
- Cóż, skoro twierdzisz, że tyle czytałaś o historii mongolskiej i indiańskiej, to powinnaś wiedzieć, że używali oni głównie łuków krótkich, a w przypadku Mongołów, były to łuki zakrzywione na środku, co powoduje, że strzela się z nich nieco inaczej.- Wyjaśnił ojciec. Trochę byłam zszokowana.
- Czyli nie dość, że mam się nauczyć nowego stylu walki, historii tych dwóch narodów, to jeszcze nauczyć się walczyć inną bronią tak, żeby wyglądało, że ćwiczyłam to latami? I to w dwa tygodnie!?- Byłam trochę zdenerwowana, dlatego podniosłam głos, byłam na tyle zdenerwowana, że nie zauważyłam, że prawie krzyknęłam i dopiero, gdy zobaczyłam piorunujący głos ojca zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam. Zacisnęłam zęby i spuściłam głowę na dół.- Przepraszam.- Powiedziałam cicho.
- Podziękuj Clarisso Razjelowi, za to, że mamy sytuację, jaką mamy. Wiesz co by było normalnie prawda?- Zapytał się gniewnie ojciec.
- Wiem, przepraszam.- Naprawdę miałam szczęście, ponieważ kara za podnoszenie głosu na starsze osoby, było u nas srogo karane. Najmniejszą karą był siarczysty liść w twarz, po którym często zostawały ślady na pół dnia. Ojciec uczył nas nie tylko jak walczyć. Swoimi dziwnymi metodami uczył nas szacunku do starszych i bardziej doświadczonych. Było to bolesne, ale skuteczne wychowanie.
- Dobrze, to skoro mamy pewne kwestie wyjaśnione.- Spojrzał jeszcze raz w moją stronę, a ja tak szybko jak tylko mogłam odwróciłam wzrok.- Przejdźmy do tego, jak będzie wyglądał proces szkolenia.
   Przez jakąś godzinę mówił na zmianę z ciocią Kas co będziemy robić, od której, kiedy przerwy, kiedy posiłki, kiedy początek dnia, a kiedy koniec. Omawiali bardzo szczegółowo, jakich tematów głównie będziemy się trzymać i jak będzie dzielony czas na zajęcia praktyczne i teoretyczne.
  I tak dowiedziałyśmy się, że ze względu na mały krótki czas przygotowań, a dużą ilość materiałów, czas treningowy nie będzie ośmiogodzinny jak zawsze, tylko dziesięciogodzinny, a czasami może być więcej. Przykładowo mogłyśmy mieć zajęcia od 7.00 do 17.00. Oczywiście były przerwy - co godzinę pięć minut i półgodzinna przerwa poobiednia. Czyli przeliczając, ciągłych zajęć miałyśmy w praktyce około osiem godin . Dużo. naprawdę dużo, a treningi ojca zawsze były intensywne. Dowiedziałam się również, że historii Mongołów i Indian uczyć mnie będzie ojciec i będą to głównie kwestie wojskowe z lekkim zahaczeniem o ich kulturę. Nie byłam zadowolona, bo wiedziałam, że będzie się to dłużyć. Allie natomiast będzie się uczyć dość proste, ale bardzo użytecznej alchemii, oraz medycyny pola walki, której używają Przyziemni. Uczyć ją będzie ciocia Kas. Byłyśmy zdziwione, że ma się uczyć technik Przyziemnych, ale jak się okazało, oni opanowali ten odłam medycyny do perfekcji, a czasami zdarzają się sytuacje, gdy nie możemy używać Steli. Dzieje się tak, gdy w ranie coś jest, na przykład szkło, albo coś. Jeśli chodzi podział zajęć w ciągu dnia, to zajęcia teoretyczne miały być przez półtorej godziny codziennie i one miały być bez przerw. Zajęcia praktyczne miały się odbywać tak, że w różne dni kto inny nas uczył. W jeden dzień ojciec, a w drugi ciocia.
   Gdy skończyli, powiedzieli nam, że mamy dzień wolny, aby wszystko sobie przemyśleć, a od jutra zaczynamy pełną parą. Już chciałam wychodzić, gdy usłyszałam coś co mnie wryło w ziemie.
- A i jeszcze jedno. Tak żebyście się nie nudziły po zajęciach. Będziecie odgrywać rolę pół wilkołaków i w przygotowaniu się do tej części nie macie naszej pomocy. Chcemy sprawdzić Wszą kreatywność i samodzielność w przystosowaniu do sytuacji.- Stanęłam w miejscu i z szeroko otwartymi oczami spojrzałam najpierw na Alli, która w oczach miała mieszankę szoku, niedowierzania i przerażenia. Następnie przeniosłam wzrok na starsze rodzeństwo. Miałam nadzieje, że to jest żart i już chciałam coś powiedzieć, ale wolałam nie ryzykować, więc tylko w ciszy poszłam do siebie, położyłam się na łóżko i zasnęłam.
  To był ciężki poranek, a następne dwa tygodnie będą jeszcze cięższe.

***
To się porobiło co?
Oj dla dziewczyn to będzie ciężki okres. Jak myślicie poradzą sobie z takim natłokiem obowiązków? Jak dla mnie będzie się działo baardzo ciekawie.
Poza tym, ciekawe co tam w Instytucie co?
Mam nadzieje, że się podobało. Czekam na wszelkie uwagi.
Do następnego rozdziału.
Pozdrawiam gorąco, Danko. 

czwartek, 16 kwietnia 2020

Część druga. Rozdział 18 - Jesteś Morgenstern, dasz radę.

***Kasandra***

   Wiadomość, a właściwie odpowiedź Valentina bardzo mnie zaniepokoiło. Jak się okazało, Clary rzeczywiście była osobą odpowiedzialną za atak na młodego Lightwooda, a "zleceniodawcą" tego zadania był mój brat. Byłam wściekła, że pozwolił tak mało doświadczonej Nocnej Łowczyni iść na tak mimo wszystko niebezpieczną misję. Mimo to wiedziałam, że puścił ją tam ponieważ w teorii bez problemu miała sobie poradzić. Prosty schemat - Schować się, czekać na cel, zlikwidować i wycofać się. Val jednak nie mógł przewidzieć, ze Clary będzie chciała się popisać, przez co prawie została złapana. Koniec końców misja zakończyła się powodzeniem, ale wyszedł na jaw brak doświadczenia.
   Postanowiłam, że mimo, że de facto nie była to moja sprawa i przez pomaganie mogłam mieć kłopoty, że zrobię co w mojej mocy aby ich wesprzeć, w końcu to moja jedyna rodzina. 
  Obmyśliłam plan, który był bardzo ryzykowny, ale jednocześnie bardzo powiększał nasze szanse na udane sabotowanie działań Cla,ve. Zapisałam go na kartce i w ostatniej chwili zdążyłam ją dać posłańcowi Valentina. Na kartce oprócz planu działania była również informacja, że za niedługo przyjadę, oraz prośba, aby Val dziewczyną nie mówił o nim, gdyż sama chciałam to zrobić.
  Potrzebowałam kilku dni aby załatwić sprawy w Instytucie, po czym zaczęłam się pakować do wyjazdu. Oczywiście moja kadra oraz mieszkańcy mojego"domu" nie byli zadowoleni, ponieważ niedawno byłam na wyjeździe służbowym, ale musieli przyjąć do wiadomości, że rodzina jest dla mnie najważniejsza. Oczywiście nie wiedzieli o celu mojej podróży, wiedzieli tylko, że mam ważną rodzinną sprawę.  Po spakowaniu i szybkim pożegnaniu ze znajomymi weszłam do portalu w bibliotece, który przeniósł mnie do Idrysu, skąd wypożyczyłam najszybszego konia w stajni i wyruszyłam do domu Morgensternów.
  Pierwsza po wejściu jak zawsze przywitała mnie Adelle, przemiła staruszka, która od lat zajmuje się naszym domostwem.
- Dzień dobry Pani Kasandro. Jak miło Panią wreszcie widzieć.- Powiedziała z cudownym uśmiechem gdy wchodziłam przez drzwi.
- Dzień dobry Adelle. Rówmnież się niezmiernie cieszę, że Cię widzę. Powiedziałam i objęłam kobietę. Po chwili na schodach widziałam już busz białych i rudych włosów zmierzających w moją stronę z dość dużą prędkością. Pierwsza wpadła na mnie Alice, która mnie mocno uściskała. Clary jak zawsze spokojnie czekała na swoją kolej. Było widać jaki ma ogromny szacunek do starszej siostry, co nie jest aktualnie tak często spotykane. Gdy Alice mnie puściła podeszła do mnie młodsza z rodzeństwa i również mnie objęła jednak nie tak mocno i wybuchowo co jej siostra. Czasami nie umiałam się nadziwić, że to właśnie białowłosa jest tą starszą.
- Tak mi Was dziewczyny brakowało. Cieszę się, że mogę tu być. Nawet w takich okolicznościach.
- Nam też Ciebie brakowało ciociu, nawet nie wiesz jak bardzo.- Odparła Alice, a Clary potwierdziła jej słowa skinieniem głowy..- Mam nadzieje, że zostajesz na dłużej?- Zapytała z nadzieją w głosie starsza siostra.
- Cóż, mam ubrań na tydzień, ale zobaczymy jak to wszystko się potoczy.. Dziewczyny najwyraźniej były zadowolone z odpowiedzi, ponieważ na ich twarzy od razu pojawił się uśmiech.
- Clary, tata jest na górze?- Zapytałam
- Nie, aktualnie siedzi w ogrodzie, chyba przy grobie mamy.- Powiedziała, a ja nie wiem dlaczego trochę byłam zaskoczona. Clarissa chyba to zauważyła, ponieważ po chwili dodała..- Ostatnio zaczął tam chodzić częściej niż na jej urodziny, lub Gwiazdkę.
- Dalej obchodzi te święta? Spytałam zaskoczona.i zadowolona- To wspaniale!
- Pewnie chce aby coś w tym dimu pozostało po mamie oprócz grobu. Pewnie przyjdzie na kolacje, więc ciociu idź  może po podróży odpocznij. Ja z Clary mam jeszcze rozciąganie do zrobienia.- Dodała Alison.
- W porządku idźcie, chyba rzeczywiście przyda mi się odpoczynek.- Ali kiwnęła głową i poszła z siostrą to sali treningowej.- Rozciąganie? Od kiedy Val stosuje takie treningi? Zapytałam sama siebie. Po czym poszłam odpocząć ale nie do pokoju, a do ogrodu, gdzie był mój brat. Val siedział na ławce przy nagrobku i po prostu patrzył się w marmur z na którym było wyryte imię Jocelyn.
- Cześć braciszku.- Odezwałam się. On odwrócił głowę w moją stronę i szczerze się uśmiechnął.
- Kas...- Wstał i mnie objął.- Jak dobrze Cię widzieć.
- I Ciebie Val.- Powiedziałam z życzliwym uśmiechem.- Dziewczyny powiedziały, że mogę Cię tu znaleźć.- Valentine pokiwał głową.
- Tak, uświadomiłem sobie, że ostatnio za mało poświęcałem jej czasu. Ciągle siedziałem w tym gabinecie lub trenowałem dziewczyny.- Powiedział jak gdyby ze wstydem w głosie.- Więc teraz przychodzę tu przynajmniej raz w miesiącu. Rozmawiam z Jocelyn o postępach dziewczyn, o najnowszych wydarzenia i takich innych. Może to głupie ale..
- Val, chęć rozmowy z ukochaną, nawet po jej śmierci nie jest głupia.- Powiedziałam patrząc mu w oczy.- Jest dowodem, że prawdziwie ją kochałeś.- Val pokiwał głową.
- Dzięki. Ty to zawsze wiesz co powiedzieć. Ale koniec o mnie, opowiadaj co u Ciebie.- Zaczęłam opowiadać i tak rozmawialiśmy dług, że prawie się na kolacje spóźniliśmy. Już dawno tak dobrze nam się nie rozmawiało. Zazwyczaj były to kłótnie, lub krótkie przelotne rozmowy, dlatego cieszyłam się z tej rozmowy jak dziecko.
  Kolację na mój przyjazd przygotowano dość obwicie jak na czterech ludzi. widać kuchnia się postarała. W tym domu była tradycja, że przed jedzeniem była ogłaszana jakaś wiadomość, jeśli takowa oczywiście była. Więc i teraz Val przed jedzeniem zaczął mówić.
- Wszyscy tu dobrze wiemy, z jakiego powodu odwiedziła na ciocia Kas i pomimo, że wszyscy się z tych odwiedzin cieszymy,, to sam przyjazd nie ma miłych przyczyn.- Zawsze uwielbiałam te jego wcześniej przygotowane i wyćwiczone przemowy.  świetnie się słuchało mojego brata, a że na dodatek miał ten swój genialny głos, umiał zaczarować słuchaczy.- Jak dobrze wiemy, chodzi o Clarisse i jej misje w trakcie której ją rozpoznano i wszczęto przeciw niej śledztwo.- Widziałam jak rudowłosa się zaczerwienia ze wstydu.- Moja siostra obmyśliła plan, który pomoże spowolnić działania Clave w tej sprawie. Prosiła, abym z jego ujawnieniem poczekał, gdyż sama chciała go przedstawić, więc proszę.- Po usłyszeniu tej przemowy zrobiło mi się głupio, bo ja zamierzałam pójść na żywioł i nie przygotowałam nic. Spowodowało to, że sama się zarumieniłam, a dziewczyny siedzące naprzeciwko mnie uśmiechnęły się złośliwie.
- Potężna przemowa braciszku, jak zwykle zresztą.- Valentine uśmiechnął się lekko.- Tak, opracowałam plan, bardzo ryzykowany i niebezpieczny, co prawda, ale z dużą szansą powodzenia. Jest to misja po części inwigilacyjna, a po części sabotażowa.- Widziałam zaciekawienie w oczach dziewczyn.- Dostaniecie nowe tożsamości oraz wygląd. Oczywiście dalej będziecie siostrami, ponieważ będzie to bardziej wiarygodne, jeżeli będziecie tyle czasu spędzać ze sobą.. Poślemy Was w można powiedzieć paszczę lwa - Do Instytutu w Nowym Jorku, ponieważ najpewniej tam będą będzie baza główna ludzi odpowiedzialnych za śledztwo. Miało być ono w moim Instytucie, ale udało mi się przekonać Clave, że jest to bez sensu..- Przerwałam i spojrzałam na reakcje dziewczyn. Alison była wyraźnie podekscytowana, natomiast na twarzy Clary widniał niepokój.- Waszym zadaniem będzie wkręcenie się w rodzeństwo Lightwood, podsłuchiwanie, co wiedzą na ten temat, a że są najważniejszymi osobami w tym śledztwie, będą wiedzieć dużo.
- Nie lepiej po prostu ich zlikwidować? Nie mieliby świadków.- Odezwała się Alison. Pokręciłam głową zaprzeczając.
- Nie Ali. Jeśli coś wiedzą, to na sto procent już byli przesłuchiwani, więc nic to nie da.- Białowłosa kiwnęła głową ze zrozumieniem, a ja mogłam kontynuować.- Wracając. Wszystko czego się dowiecie, będziecie musiały gdzieś zapisywać, ponieważ kontaktować będziemy się tylko raz w tygodniu i tylko wtedy będziecie mogły nam przekazywać informację. Dniem tym będzie niedziela, czyli wedle moich informacji dzień wolny od wszystkiego. Godzinę jeszcze będziemy musieli ustalić. Gdy dostaniemy o Was informacje, postaramy się zrobić z Waszym tatą wszystko co w naszej mocy, aby te informacje przynajmniej poddać wątpliwościami. - Zrobiłam krótką przerwę aby sprawdzić czy dziewczyny mnie słuchają, ale twarze dziewczyn i Vala były skupione.- Kluczowymi postaciami tej układanki jest Anna oraz /Jace, który jak się dowiedziałam przeżył, choć jest dalej w śpiączce. To oni z jakiegoś powodu pierwsi rozpoznali Clary, więc pewnie będą bardzo dociekliwi. Musicie chociaż trochę im namieszać w głowach, a przynajmniej się postarać. Wszystko jest jak na razie zrozumiałe?
- Tak ciociu.- Odparły obie, a Val tylko kiwnął głową
- Dobrze. Teraz kwestia przykrywki. Wasza nowa tożsamość to dla Alison, Rebeca Whitesmith, dwudziestoletnia miłośniczka alchemii i medycyny, a dla Clary Suzan Whitesmith, osiemnastoletnia pasjonatka malowania i historii mongolskiej oraz indiańskiej.- Dziewczyna spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.- No co? Jesteś łuczniczką, a te narody specjalizowały się w łucznictwie konnym. Ali uwielbia medycynę i tym się będziesz zajmowała.
- Ale ciociu, łucznictwo konne, a zwykłe łucznictwo to są dwa zupełnie różne style walki.- Zaprotestowała Clary.
- Tak wiem. Dlatego postanowiliśmy z Valentinem przed kolacją, że zostanę tydzień dłużej i przygotujemy Was do Waszej roli najlepiej jak się da. Co za tym idzie więcej nauki niż treningów i czasu wolnego. Możecie się zdziwić ale dwa tygodnie to jest mało. Zwłaszcza do alchemii i medycyny. Dobrze. i na koniec wygląd. Zmienimy Wam wygląd twarzy, nie będzie to jednak zrobione poprzez magię, ponieważ czarodzieje, z którymi na pewno będzie współpracować by to wyczuli. Zmienimy Wam fryzury, kolor włosów co już zmieni Wasz wygląd, jeśli zajdzie potrzeba będziecie oczywiście mogły zmienić wygląd makijażem.Pamiętajcie, aby nie wypadać z roli chociażby nie wiem co. Wy jesteście kluczem. To chyba wszystko co chciałam powiedzie.- Powiedziałam, ale po głębszym przemyśleniu powiedziałam.- A bym zapomniała. Pochodzicie z San Diego. No teraz to wszystko.- Powiedziałam z uśmiechem i wzięłam głęboki oddech.
- Bardzo dobry plan Kas.Postarałaś się.- Uśmiechnęłam się do brata.- Zanim zaczniemy jeść. Ktoś czegoś nie wie, ma wątpliwości?
- A czy jest plan B?- Zapytała Clary?
- Nie ma. Musicie dać radę.- Odparłam.
- A jeśli znowu coś zepsuje? Nakryją mnie, farba zejdzie mi z włosów, albo przy jakiejś rozmowie się złamie, albo coś..- Clary lekko spanikowała, ale mój brat podszedł do niej przykucnął obok jej krzesła i powiedział.
- Córciu. Jesteś Morgensternem. Najpotężniejszym, jednym z najstarszych i najlepiej zdyscyplinowanych rodów. W dodatku jesteś odważna, sprytna i umiesz ludzi naprawdę zagadać tak bardzo, że czasami pewnie woleliby zamieszkać w lochach Miasta kości niż dalej się z Tobą kłócić.- Clary lekko się zaśmiała, tak samo jak Val.- Poza tym, będziesz miała swoją siostrę przy boku, która nikomu nie pozwoli Cię skrzywdzić.
- Ale.
- Nie ma żadnego "ale" Clary. Jesteś w Twoich żyłach płynie krew Morgensternów i Fairchaildów. Poradzisz sobie choćby nie wiem co, tak?- Te słowa musiały pomóc, bo Clary podniosła głowę, a w jej oczach nie było ani trochę niepewności.
- Tak tato, Jestem Morgensternem, dam radę.- W jej oczach teraz płynęła żądza tej przygody i wdzięczność za wsparcie. Val ze szczerym i czułym uśmiechem wrócił na swoje miejsce.
- Smacznego.- Powiedział i wszyscy zabrali się do jedzenia.

***

Tak się kończy 18 rozdział tego opowiadania.
Szykują się iście ciekawe wydarzenia w Świecie Cieni. Sam nie mogę się doczekać.

Prawie rok od ostatniego posta. Ależ wstyd, naprawdę wstydzę się, bo nie lubię zostawiać niedokończonych spraw. Mógłbym się tłumaczyć dlaczego mnie tyle nie było, ale tak naprawdę mało by to dało mi czy Wam. Moge tylko powiedzieć, że przepraszam. Nie będę obiecywał, że będę pisał regularnie, bo tego nie wiem, ale wiem, że naprawdę jest mi przykro, że tak to zaniedbałem.
Nie wiem ilu Was zostało, ale dziękuje, że jesteście.
Do następnego rozdziału.
Pozdrawiam gorąco, Dankomen.
Szamanka Bajkowe Szablony