Siemka.
Wiem, że mówiłem, że będzie teraz epilog ale uświadomiłem sobie, że książkę która nie jest ostatnią częścią nie można nim zakończyć. Tak więc zapraszam na ostatni rozdział książki, która rozpoczęła moją przygodę z pisaniem.
***
***Kasandra***
Tamten dzień był jednym z najszczęśliwszych jakie dotychczas przeżyłam. Po czternastu latach poszukiwań znalazłam moją bratanicę co nie było łatwe ponieważ Valentine utrudnił mi pracę nie chcąc zdradzić komu oddał Clarisse. Powiedział tylko, że jest to Przyziemna ze wzrokiem, kiedy to usłyszałam wściekłam się na niego strasznie. Jak można oddać córkę Nocnych Łowców jakiejś tam Przyziemnej ze Wzrokiem? Do dziś nie umiem tego pojąć.
Po tym zdarzeniu nie umiałam patrzeć na mojego brata jeszcze przez długi czas, z tego powodu wyprowadziłam się z rodzinnego domu i zamieszkałam w Instytucie w Dallas, w Teksasie i zostawiłam mojego brata.
Pewnego dnia gdy spojrzałam w kalendarz i przypomniałam sobie, że w tym dniu świętowalibyśmy drugie urodziny Clarissy postanowiłam, że znajdę ją nawet jeśli miałoby to nastąpić za dwadzieścia lat. Na początku nie miałam kompletnie pomysłu jak i gdzie szukać, więc postanowiłam poprosić o pomoc dawnego parabatai Valentin'a, a obecnie przywódcy watahy wilkołaków i policjanta Luka Garoway'a, on też bardzo lubił Jocelin i nie chciał aby jej córka została wychowana przez Przyziemną. Zaczęliśmy więc w dwójkę, on szukał z pomocą swoich znajomości, a ja pytałam się dawnych przyjaciół mojego brata czy może czegoś im nie powiedział o swoich planach. Po kilku latach gdy już traciłam nadzieję, a jedną z ostatnich rodzin jakie mogły mi pomóc byli Herondal'owie okazało się, że w ten dzień Valentine przyszedł z małą do ich domu, powiadomić ich, że jedzie na jakiś czas do USA.
Powiedziałam o tym Luke'owi, a on zgłosił do Komend Głównych wszystkich stanów, że Clarissa została porwana, do zgłoszenia dodał zdjęcie Joc ponieważ przewidywaliśmy że będzie ona podobna do matki. Niestety podczas gdy policja szukała Clarissy, ja nie mogłam prowadzić poszukiwań, a nawet jeśli bym mogła to gdzie bym miała szukać? USA to naprawdę wielki kraj więc na własną rękę nigdy bym jej nie znalazła. Osiadłam więc na jakieś pięć lat w Instytucie w Dallas, którego parę miesięcy później zostałam szefową. Szczerze mówiąc zajmując się sprawami mojego "nowego" domu powoli zapominałam o sprawie z którą przyjechałam do tego kraju.
Pewnego dnia gdy robiłam jakąś papierkową robotę zadzwonił do mnie Luke:
- Kasi! W końcu się udało! - Byłam trochę zdezorientowana ponieważ nie umiałam sobie przypomnieć o kogo chodziło.
- Poczekaj, powoli. Kogo znaleźli?
- No jak to kogo? Kasi nie rób z siebie idiotki, Clarisse znaleźli! Jest podobno w NY- Zatkało mnie "jak mogłam zapomnieć?", zadałam sobie pytanie ale po chwili przeanalizowałam to co powiedział do mnie Luke i otwarłam szeroko oczy do których napłynęły łzy.- Luke, przygotuj się. Jadę do Ciebie.- Powiedziałam pewnym osobą w Instytucie, że na jakiś czas muszę wyjechać oraz wybrałam na moją zastępczynie najbardziej zaufaną mi osobę. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i pojechałam do Luke'a. Gdy byłam na miejscu poszłam od razu na posterunek aby wypytać o dokładny adres, chciałam tam iść ale Luke powiedział żebym najpierw się wykąpała i coś zjadła bo przecież za mną długa podróż. Przemyślałam to i pomyślałam, że rzeczywiście mogłabym wziąć prysznic.
Gdzieś koło osiemnastej wyruszyłam do Brooklynu gdzie mieszkała nijaka Annabeth Gray i to tam miała aktualnie mieszkać Clarissa.
Kiedy dotarłam na miejsce i zapukała do drzwi otworzyła mi je blond włosa kobieta około czterdziestki. Po krótkiej rozmowie przekonałam ją abyśmy zrobiły eksperyment z gwiazdą, ja oczywiście byłam pewna, że to jest nasza Clarissa ale Pani Gray wolała się upewnić. Moje przekonanie utwierdziło się jeszcze bardziej gdy ją zobaczyłam, wyglądała dokładnie tak samo, jak Joc w jej wieku.
Gdy byłyśmy już po tym dziwnym "teście" i zabrałam Clarisse odczułem niewyobrażalną ulgę i szczęście, po drodze Clarissa miała strasznie dużo pytań odnośnie tego kim jestem, dlaczego mnie nie pamięta itd. Musiałam jej więc łagodnie i w mirę szybko opowiedzieć o wszystkim co się do tej pory z nią działo oraz wprowadzić ją w tematykę Świata Cieni co naprawdę nie było łatwe zważywszy na to, że była wychowana przez Przyziemną.
Zajechałam jeszcze do Luke'a aby powiedzieć mu, że znalazłam Clarisse. Gdybyście widzieli jego szczęście kiedy ją zobaczył, już dawno nie widziałam aby ktoś tak się cieszył na widok jakiejś osoby. Po jakiejś godzinie siedzenia i Luke'a wyruszyłyśmy do mojego Instytutu w Dallas, z którego w późniejszym czasie przeniosłyśmy się do Idrisu, gdzie mieszka mój brat. Oczywiście tak jak się spodziewałam, Clarissa nie zniosła dobrze podróży więc po wyjściu z "bramy" musiałam ją przytrzymać żeby się nie zatoczyła.
- Wszystko w porządku?- Zapytałam gdy już stała stabilnie na nogach.
- Myślę, że tak.- Odpowiedziała niepewnym i zszokowany głosem.
- Dobrze więc, chodźmy dalej.- Ruszyłam przed siebie, a po chwili dogonił mnie Clarissa.
- Gdzie my właściwie idziemy?
- Widzisz Clarisso...
- Proszę niech mi Pani mówi Clary.- Przerwała mi dziewczyna, mówiła lekko jeszcze lekko nie pewnie jakby się bała, że będę zła za to, że mi przerwała. Postanowiłam tego nie roztrząsać ponieważ nie chciałam jej bardziej stresować.
- Dlaczego dopiero teraz to mówisz?
- Ponieważ tak mogą do mnie mówić tylko osoby mi zaufane, a wiem, że Pani zaufać mogę.- Zrobiło mi się bardzo ciepło na sercu.
- Dobrze, ale Ty mów do mnie ciociu okey? W końcu jesteśmy rodziną.- Clary uśmiechnęła się do mnie i pokiwał głową co odwzajemniłam. Resztę drogi przebyłyśmy rozmawiając na różne tematy.
Gdy stanęłyśmy przed posiadłością Morgensternòw byłam pod wrażeniem jak bardzo wyniszczało i jak bardzo mój brat nie dbał o to miejsce przez te wszystkie lata. Wielka niegdyś piękna stalowa brama ozdobiona różnymi wzorami i runami w pewnych miejscach zaczęła rdzewieć, co prawda ogród w sensie roślinnym wyglądał dość dobrze ale drewniana altanka zaczęła powoli gnić, a mała fontanna pośród kolorowych kwiatów wyglądała jak z jakiegoś horroru. Sam budynek nie wyglądał lepiej, potężne, drewniane drzwi były dość mocno porysowane i wyblakłe podobnie jak wszystko inne co było pomalowane na tym budynku. Nie chcąc patrząc dłużej na to co tu się dzieje podeszłam do drzwi i zastukałam w nie kilka razy. Po chwili otworzyła mi służąca mojego brata.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- Zapytała totalnie bez żadnych emocji, jakby miała wybrany mózg i wygrany w niego tylko to jedno zdanie.
- Proszę, mogłabyś poprosić tutaj mojego brata?- Kobieta stanęła jak wryta w ziemię i przerażonym głosem powiedziała.
- Pani Kasandro, przepraszam nie poznałam Pani.
- Spokojnie nic się nie stało, przecież cię nie zabiję w końcu nie widziałaś mnie czternaście lat.- Uśmiechnęłam się do kobiety, a po chwili przytuliłam ją na powitanie.- Tak mi Cię brakowało Lailo.- Oddała uścisk i przez chwilę tak stałyśmy, ale przypomniałam sobie, że muszę jeszcze porozmawiać z Valem więc ją puściłam. Laila spojrzała w kierunku Clary i otworzyła szeroko oczy.
- Jocelyn? Ale...
- Nie Lailo to jest jej córka, a moja bratanica Clarissa.- Kobieta otworzyła oczy jeszcze szerzej i pobiegła do wnętrza budynku.
- O co jej chodziło? - Zapytała Clarissa zmieszanym i trochę zdziwionym głosem.
- Widzisz, jesteś osobą którą wszyscy, no dobra nie wszyscy ale wiele osób szukało.
- Dlaczego?- Clary pytała z wielką ciekawością.
- Ponieważ wiele lat...- Nie dokończyłam ponieważ przede mną pojawił się mój brat.
- Kasi...- Szepnął i zamknął mnie w niedźwiedziem uścisku. Nie powiem, że chciałam od razu odwzajemnić jego gest ponieważ dalej byłam zła za Clary. Nie zmienia to jednak faktu, że mi go brakowało, w końcu ostatni raz widziałam mojego brata gdy miałam dwanaście lat.- Nawet nie masz pojęcia jak mi Cię brakowało.- Powiedział z uśmiechem na twarzy, który jednak zgasł gdy zobaczył Clary.
- Nie to niemożliwe, Joc...- Mówił z pewną nadzieją.
- Braciszku to nie Jocelyn, to jest twoja córka Clarissa.- Val stanął jak wryty, patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Co ona tu robi?- Zapytał pozornie spokojnie.
- Obiecałam ci, że kiedyś ją znajdę prawda? I znalazłam.- Zacisnął pięści tak mocno, że zbierały mi kostki i z zaciśniętych zębów powiedział.
- Zabierz ją stąd, natychmiast.
- Nie, nie pozostawisz jej znowu tak jak szesnaście lat temu, ona i Joc na to nie zasłużyły. Albo dasz jej prawdziwy dom tak jak to powinieneś zrobić lata temu, albo Alison dowie się co zrobiłeś, a wiesz jak ona zawsze chciała mieć siostrę prawda?- Brat spojrzał na mnie jakbym była jego największym wrogiem.
- Nie zrobisz tego.- Powiedział bardzo ostrym głosem i podejrzewam, że gdybym była owocem, a jego głos nożem to już bym była pocięta na kawałeczki.
- Załóż się. Wiesz do czego jestem zdolna.- Mój brat był czerwony dosłownie jak burak ale starał się utrzymać fason.
- Dobrze, zostanie tu, ale treningami zajmiesz się samą.- Pokiwałam głową na znak zgody, po czym wszyscy weszliśmy do domu.
Moja kilkunastu letnia misja w końcu dobiegła końca.
Po tym zdarzeniu nie umiałam patrzeć na mojego brata jeszcze przez długi czas, z tego powodu wyprowadziłam się z rodzinnego domu i zamieszkałam w Instytucie w Dallas, w Teksasie i zostawiłam mojego brata.
Pewnego dnia gdy spojrzałam w kalendarz i przypomniałam sobie, że w tym dniu świętowalibyśmy drugie urodziny Clarissy postanowiłam, że znajdę ją nawet jeśli miałoby to nastąpić za dwadzieścia lat. Na początku nie miałam kompletnie pomysłu jak i gdzie szukać, więc postanowiłam poprosić o pomoc dawnego parabatai Valentin'a, a obecnie przywódcy watahy wilkołaków i policjanta Luka Garoway'a, on też bardzo lubił Jocelin i nie chciał aby jej córka została wychowana przez Przyziemną. Zaczęliśmy więc w dwójkę, on szukał z pomocą swoich znajomości, a ja pytałam się dawnych przyjaciół mojego brata czy może czegoś im nie powiedział o swoich planach. Po kilku latach gdy już traciłam nadzieję, a jedną z ostatnich rodzin jakie mogły mi pomóc byli Herondal'owie okazało się, że w ten dzień Valentine przyszedł z małą do ich domu, powiadomić ich, że jedzie na jakiś czas do USA.
Powiedziałam o tym Luke'owi, a on zgłosił do Komend Głównych wszystkich stanów, że Clarissa została porwana, do zgłoszenia dodał zdjęcie Joc ponieważ przewidywaliśmy że będzie ona podobna do matki. Niestety podczas gdy policja szukała Clarissy, ja nie mogłam prowadzić poszukiwań, a nawet jeśli bym mogła to gdzie bym miała szukać? USA to naprawdę wielki kraj więc na własną rękę nigdy bym jej nie znalazła. Osiadłam więc na jakieś pięć lat w Instytucie w Dallas, którego parę miesięcy później zostałam szefową. Szczerze mówiąc zajmując się sprawami mojego "nowego" domu powoli zapominałam o sprawie z którą przyjechałam do tego kraju.
Pewnego dnia gdy robiłam jakąś papierkową robotę zadzwonił do mnie Luke:
- Kasi! W końcu się udało! - Byłam trochę zdezorientowana ponieważ nie umiałam sobie przypomnieć o kogo chodziło.
- Poczekaj, powoli. Kogo znaleźli?
- No jak to kogo? Kasi nie rób z siebie idiotki, Clarisse znaleźli! Jest podobno w NY- Zatkało mnie "jak mogłam zapomnieć?", zadałam sobie pytanie ale po chwili przeanalizowałam to co powiedział do mnie Luke i otwarłam szeroko oczy do których napłynęły łzy.- Luke, przygotuj się. Jadę do Ciebie.- Powiedziałam pewnym osobą w Instytucie, że na jakiś czas muszę wyjechać oraz wybrałam na moją zastępczynie najbardziej zaufaną mi osobę. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i pojechałam do Luke'a. Gdy byłam na miejscu poszłam od razu na posterunek aby wypytać o dokładny adres, chciałam tam iść ale Luke powiedział żebym najpierw się wykąpała i coś zjadła bo przecież za mną długa podróż. Przemyślałam to i pomyślałam, że rzeczywiście mogłabym wziąć prysznic.
Gdzieś koło osiemnastej wyruszyłam do Brooklynu gdzie mieszkała nijaka Annabeth Gray i to tam miała aktualnie mieszkać Clarissa.
Kiedy dotarłam na miejsce i zapukała do drzwi otworzyła mi je blond włosa kobieta około czterdziestki. Po krótkiej rozmowie przekonałam ją abyśmy zrobiły eksperyment z gwiazdą, ja oczywiście byłam pewna, że to jest nasza Clarissa ale Pani Gray wolała się upewnić. Moje przekonanie utwierdziło się jeszcze bardziej gdy ją zobaczyłam, wyglądała dokładnie tak samo, jak Joc w jej wieku.
Gdy byłyśmy już po tym dziwnym "teście" i zabrałam Clarisse odczułem niewyobrażalną ulgę i szczęście, po drodze Clarissa miała strasznie dużo pytań odnośnie tego kim jestem, dlaczego mnie nie pamięta itd. Musiałam jej więc łagodnie i w mirę szybko opowiedzieć o wszystkim co się do tej pory z nią działo oraz wprowadzić ją w tematykę Świata Cieni co naprawdę nie było łatwe zważywszy na to, że była wychowana przez Przyziemną.
Zajechałam jeszcze do Luke'a aby powiedzieć mu, że znalazłam Clarisse. Gdybyście widzieli jego szczęście kiedy ją zobaczył, już dawno nie widziałam aby ktoś tak się cieszył na widok jakiejś osoby. Po jakiejś godzinie siedzenia i Luke'a wyruszyłyśmy do mojego Instytutu w Dallas, z którego w późniejszym czasie przeniosłyśmy się do Idrisu, gdzie mieszka mój brat. Oczywiście tak jak się spodziewałam, Clarissa nie zniosła dobrze podróży więc po wyjściu z "bramy" musiałam ją przytrzymać żeby się nie zatoczyła.
- Wszystko w porządku?- Zapytałam gdy już stała stabilnie na nogach.
- Myślę, że tak.- Odpowiedziała niepewnym i zszokowany głosem.
- Dobrze więc, chodźmy dalej.- Ruszyłam przed siebie, a po chwili dogonił mnie Clarissa.
- Gdzie my właściwie idziemy?
- Widzisz Clarisso...
- Proszę niech mi Pani mówi Clary.- Przerwała mi dziewczyna, mówiła lekko jeszcze lekko nie pewnie jakby się bała, że będę zła za to, że mi przerwała. Postanowiłam tego nie roztrząsać ponieważ nie chciałam jej bardziej stresować.
- Dlaczego dopiero teraz to mówisz?
- Ponieważ tak mogą do mnie mówić tylko osoby mi zaufane, a wiem, że Pani zaufać mogę.- Zrobiło mi się bardzo ciepło na sercu.
- Dobrze, ale Ty mów do mnie ciociu okey? W końcu jesteśmy rodziną.- Clary uśmiechnęła się do mnie i pokiwał głową co odwzajemniłam. Resztę drogi przebyłyśmy rozmawiając na różne tematy.
Gdy stanęłyśmy przed posiadłością Morgensternòw byłam pod wrażeniem jak bardzo wyniszczało i jak bardzo mój brat nie dbał o to miejsce przez te wszystkie lata. Wielka niegdyś piękna stalowa brama ozdobiona różnymi wzorami i runami w pewnych miejscach zaczęła rdzewieć, co prawda ogród w sensie roślinnym wyglądał dość dobrze ale drewniana altanka zaczęła powoli gnić, a mała fontanna pośród kolorowych kwiatów wyglądała jak z jakiegoś horroru. Sam budynek nie wyglądał lepiej, potężne, drewniane drzwi były dość mocno porysowane i wyblakłe podobnie jak wszystko inne co było pomalowane na tym budynku. Nie chcąc patrząc dłużej na to co tu się dzieje podeszłam do drzwi i zastukałam w nie kilka razy. Po chwili otworzyła mi służąca mojego brata.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- Zapytała totalnie bez żadnych emocji, jakby miała wybrany mózg i wygrany w niego tylko to jedno zdanie.
- Proszę, mogłabyś poprosić tutaj mojego brata?- Kobieta stanęła jak wryta w ziemię i przerażonym głosem powiedziała.
- Pani Kasandro, przepraszam nie poznałam Pani.
- Spokojnie nic się nie stało, przecież cię nie zabiję w końcu nie widziałaś mnie czternaście lat.- Uśmiechnęłam się do kobiety, a po chwili przytuliłam ją na powitanie.- Tak mi Cię brakowało Lailo.- Oddała uścisk i przez chwilę tak stałyśmy, ale przypomniałam sobie, że muszę jeszcze porozmawiać z Valem więc ją puściłam. Laila spojrzała w kierunku Clary i otworzyła szeroko oczy.
- Jocelyn? Ale...
- Nie Lailo to jest jej córka, a moja bratanica Clarissa.- Kobieta otworzyła oczy jeszcze szerzej i pobiegła do wnętrza budynku.
- O co jej chodziło? - Zapytała Clarissa zmieszanym i trochę zdziwionym głosem.
- Widzisz, jesteś osobą którą wszyscy, no dobra nie wszyscy ale wiele osób szukało.
- Dlaczego?- Clary pytała z wielką ciekawością.
- Ponieważ wiele lat...- Nie dokończyłam ponieważ przede mną pojawił się mój brat.
- Kasi...- Szepnął i zamknął mnie w niedźwiedziem uścisku. Nie powiem, że chciałam od razu odwzajemnić jego gest ponieważ dalej byłam zła za Clary. Nie zmienia to jednak faktu, że mi go brakowało, w końcu ostatni raz widziałam mojego brata gdy miałam dwanaście lat.- Nawet nie masz pojęcia jak mi Cię brakowało.- Powiedział z uśmiechem na twarzy, który jednak zgasł gdy zobaczył Clary.
- Nie to niemożliwe, Joc...- Mówił z pewną nadzieją.
- Braciszku to nie Jocelyn, to jest twoja córka Clarissa.- Val stanął jak wryty, patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Co ona tu robi?- Zapytał pozornie spokojnie.
- Obiecałam ci, że kiedyś ją znajdę prawda? I znalazłam.- Zacisnął pięści tak mocno, że zbierały mi kostki i z zaciśniętych zębów powiedział.
- Zabierz ją stąd, natychmiast.
- Nie, nie pozostawisz jej znowu tak jak szesnaście lat temu, ona i Joc na to nie zasłużyły. Albo dasz jej prawdziwy dom tak jak to powinieneś zrobić lata temu, albo Alison dowie się co zrobiłeś, a wiesz jak ona zawsze chciała mieć siostrę prawda?- Brat spojrzał na mnie jakbym była jego największym wrogiem.
- Nie zrobisz tego.- Powiedział bardzo ostrym głosem i podejrzewam, że gdybym była owocem, a jego głos nożem to już bym była pocięta na kawałeczki.
- Załóż się. Wiesz do czego jestem zdolna.- Mój brat był czerwony dosłownie jak burak ale starał się utrzymać fason.
- Dobrze, zostanie tu, ale treningami zajmiesz się samą.- Pokiwałam głową na znak zgody, po czym wszyscy weszliśmy do domu.
Moja kilkunastu letnia misja w końcu dobiegła końca.
***
No cześć.
Też nie możecie uwierzyć, że to już koniec tej części mojego opowiadania? Oczywiście będzie jeszcze druga i może nawet trzecia, ale to "Miasto Niewiedzy", wprowadziło mnie w świat pisarstwa i to właśnie tę część będę wspominał najbardziej.
Pisałem ją prawie przez rok, co jest nie za dobrym wynikiem ponieważ powinienem tyle napisać około siedem miesięcy. Nie jestem z siebie zadowolony i będę próbował pisać następne części lepiej regularniej i ciekawiej niż do tej pory więc czekajcie na rozdział pierwszy części drugiej.
Oczywiście dziękuje wszystkim którzy te moje wypociny czytali i mam nadziej, że zostaniecie ze mną na dłużej.
Pozdrawiam gorąco, Danko
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz