wtorek, 19 maja 2020

Część druga. Rozdział 21 - Szkolenie.

Cześć, ja tylko na chwilkę. Pod rozdziałem będzie myślę dość interesująca dla Was wiadomość, zachęcam do przeczytania.

***Clary***

   Strasznie bałam się myśląc o tej misji. W końcu od naszej ostatniej wizyty w Nowym Jorku nie minęło tak dużo. Bałam się, że znowu coś mogę spieprzyć. Tym razem było jednak gorej, ponieważ nie dość, że miałam udawać półkrwi wilkołaka - co jak dla mnie było idiotyzmem, zważywszy na to, jaki stosunek do takich osób mają młodzi Nocni Łowcy - to jeszcze gdyby mnie zdemaskowali i przesłuchali za pomocą Mieczu Anioła, to naraziłabym całą moją rodzinę. Mimo wszystko byłam zdeterminowana, aby wykonać swoje zadanie, jak najlepiej, ponieważ wiedziałam, że jeżeli nic byśmy nie robili, aby przynajmniej spowolnić śledztwo, to Clave i tak prędzej czy później dowiedziałoby się, kto jest "zdrajcą".
   Poza tym, była to jedna z niewielu okazji w życiu moim czy Allison, aby zobaczyć choć mały kawałek świata poza naszą rezydencją. Więc kto by nie skorzystał?
   Pierwszy dzień szkolenia rozpoczął się dla nas wspólnym śniadaniem o szóstej rano. Była to najśmieszniejsza część tego dnia i chyba całego okresu przygotowania. Nie dość, że ciocia Kas jako jedyna się spóźniła o dobre dziesięć minut, to wyglądała dosłownie jakby dopiero wyskoczyła z łóżka. Włosy w całkowitym nieładzie, źle zapięta koszula, wory pod oczami, ogólnie nie za ciekawie.
   Usiadła i zaczęła nas wszystkich przepraszać. Cóż mogę powiedzieć, ja z Alli nie umiałyśmy się powstrzymać od parsknięcia śmiechem, na co spojrzała się na nas spod byka, ale sama uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła przeczesywać włosy palcami. Jednak to, że ojciec się cicho zaśmiał chyba ją lekko zdenerwowało, ale nic nie powiedziała. Szalę goryczy przechylił jego komentarz:
- Ekh Kasandro, koszulę źle zapięłaś,- Powiedział to z takim prześmiewczym głosem, że ciocia po prostu wyszła.- Cóż, najwyraźniej Wasza ciotka nie lubi gdy się ją upomina. Zwłaszcza gdy ja to robię.- Dodał chwilę później. Powiedział to z takim luzem, którego już dawno u niego nie słyszałam. W dodatku, co wprawiło mnie w totalny szok, ciągle się uśmiechał pod nosem. Najwyraźniej to, że mógł dopiec swojej siostrze sprawiło mu wielką satysfakcję.
   Ciocia wróciła po jakiś pięciu minutach z włosami upiętymi w kucyka włosami, leciutkim makijażem zakrywającym wory pod oczami. Usiadła i już chciała brać się za jedzenie, kiedy usłyszeliśmy ostateczny komentarz taty.
- Jak tam siostro, dobrze się spało?- Widać było, że ciocia już gotuje się od środka, ale zacisnęła usta i powiedziała tylko "Smacznego" po czym wszyscy zaczęliśmy jeść, pierwszy raz od  dawna każdy z nas miał tak dobry humor... no dobra, nie każdy ale stali bywalcy tego domu jak najbardziej. Cóż, najwyraźniej w Dallas nie muszą stawać około piątej rano i ciocia się zwyczajnie odzwyczaiła od tak krótkiego snu.
   Po śniadaniu miałyśmy 10 minut przerwy na przygotowanie się do reszty dnia. Po upłynięciu tego czasu miałam się stawić w sali ,gdzie malowałam. Czemu tam? Ponieważ nie licząc gabinetu ojca - do którego normalnie wchodzić nie mogłyśmy - to było jedyne pomieszczenie, w którym było coś na czym można było pisać i niestety były to moje sztalugi. Pomysł aby coś na nich pisać mi się ani trochę nie podobał, ale co miałam zrobić? Allie natomiast miała dzisiaj z ciocią Kas pierwszą lekcję z alchemii w naszym laboratorium w piwnicy.
   Gdy weszłam do sali, w której zazwyczaj przebywam gdy jestem zła, smutna, wesoła... hmmm w sumie ja tam siedziałam rawie bez przerwy, gdy miałam czas oczywiście... nie ważne. Wracając, gdy weszłam do środka zobaczyłam już przygotowanego ojca stojącego przed... tablicą kredowa.
   Wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy to zobaczyła. Wielki Valentine Morgenstern, najlepszy Nocny Łowca na świecie stojący przed starą tablicą kredową, z książką w ręku, jak pospolity Przyziemny nauczyciel. Próbując powstrzymać się od śmiechu usidłam przy stoliku, który stał naprzeciw tablicy.
- Widziałem ten wzrok Clarisso.- Zaczął ojciec.- Sam byłem bardzo zdziwiony faktem, że w rezydencji jest taka rzecz. Cóż mimo wszystko dobrze, że się znalazła, bo bardzo może nam pomóc w przyswajaniu wiedzy. Będę na niej zapisywał tylko najważniejsze rzeczy. Tobie również bym polecił to robić.- Pokiwałam głową i wzięłam swój szkicownik oraz ołówek.- Dobrze, skoro oboje jesteśmy gotowi, zaczynajmy.- Powiedział i zaczął mówić.
   Pomimo moich obaw, że lekcje z ojcem będą nudne i będą strasznie się przeciągać, okazało się, że mówi on bardzo ciekawie. Było widać, że jest przygotowany i dzięki temu wciągnął mnie w temat całkowicie, a całe półtorej godziny mięła mi bardzo szybko. Mówiliśmy dzisiaj głównie o historii mongolskiej państwowości, jak i oręża. Dowiedziałam się na przykład, że Imperium mongolskie w czasach swojej świetności było o większe od Imperium rosyjskiego, a podstawową bronią białą Mongołów była tak naprawdę jakakolwiek, nawet najbardziej prymitywna broń, woleli używać łuków.
   Po części teoretycznej miałam trening przed którym dostałam pięć minut przerwy na przebranie się w strój treningowy. Przez najbliższe dni miałam uczyć się jazdy konnej, doszkalać się w strzelaniu z łuku, ponieważ, jak to mówił ojciec, jeżeli nie będę umiała tego perfekcyjnie, nie nauczę się łucznictwa konnego. Rozpoczęliśmy trening od jazdy konnej, którą ćwiczyć zakończyliśmy dopiero godzinę przed planowanym końcem zajęć. Wtedy ojciec stwierdził, żebym poszła potrenować łucznictwo.
   Po treningu, to jest około siedemnastej, byłam tak wyczerpana, że jedyne czego chciałam, to wskoczyć do łóżka i zasnąć, obawiałam się jednak, że przez to zaśpię na kolację o dziewiętnastej, a tego wolałam uniknąć. Postanowiłam odpocząć w innym miejscu. Weszłam po schodach na strych naszej rezydencji, gdzie stały wszystkie stare meble, które ktoś kiedyś tu sprowadził, ale były nieużywane, więc wyniesiono je tu. Dalej wdrapałam się po drabinie na dach, z którego mogłam podziwiać piękne krajobrazy Idrisu i widniejące w dali Alicante wraz z jej Demonicznymi Wieżami. Narysowałam ten widok już chyba setki razy, ale nigdy nie udało mi się oddać piękna tego co widziałam. Po upływie pewnego czasu zeszłam na dół i zorientowałam się, że do kolacji zostało mi dwadzieścia minut. Szybko pobiegłam wziąć prysznic i się przebrać, po czym zeszłam na dół.
   Po kolacji nawet nie myślałam aby pogadać z Alli o jej dzisiejszych zajęciach. Chciałam tylko pójść już spać, co też zrobiłam
   Ogólnie opisując całe nasze szkolenie, to pierwszy tydzień wyglądał w miarę podobnie jak dzień w którym zaczęliśmy szkolenie. Po śniadaniu półtorej godziny teorii, na zmianę w jeden dzień historia, w następny bronioznawstwo i wiedza teoretyczna o łucznictwie konnym. Następnie praktyka, czyli nauka jeździectwa i udoskonalanie umiejętności łuczniczych. Oczywiście były ustalane przed szkoleniem przerwy oraz posiłki o wyznaczonych godzinach. Podczas półgodzinnych przerw poobiednich zazwyczaj rozmawiałam  z Alli i ciocią, bo po treningach zwyczajnie byłam wyczerpana i nie miałam siły z kimkolwiek o czymkolwiek rozmawiać. Jedyne co wtedy robiłam, to tworzyłam swoją kreację półkrwi wilkołaka, co szło mi zadziwiająco dobrze.
   Drugi tydzień był lekko inny. Plan dnia zostawał oczywiście taki sam, ale zmieniła się tematyka wszystkich zajęć. Na teorii przerzuciliśmy się na Indian i zaczęliśmy się uczyć ich stylu walki, oraz ich - powiedzmy sobie szczerze - tragicznej historii, w końcu Europejczycy wybili ogromną część tego narodów obu Ameryk. Dowiedziałam się z tych zajęć m.in. o bardzo ciekawej historii Azteków - Najbardziej rozwiniętym narodem Indiańskim, który upadł nie przez samych najeźdźców, lecz głównie przez podbite przez Azteków ludy, które wolały być podległymi władców Europy i pomogły najeźdźcą zbierając kilkutysięczną armię.
   Jeśli chodzi o treningi, to gdy ojciec stwierdził, że już odpowiednio dobrze jeżdżę konno, zaczęliśmy szkolenie z łucznictwa konnego. I uwierzcie, to była katorga. Całym sekretem tego stylu było strzelanie w momencie, gdy koniem najmniej trzęsło podczas galopu, czyli gdy przez tą króciutką chwilę był w powietrzu. Wtedy była największa  szansa na trafienie w cel. Oczywiście przez tak krótki okres czasu nie było szans się tego nauczyć perfekcyjnie, ale pod sam koniec szkolenia trafiałam już najczęściej siódemki, ósemki,  czasem nawet dziewiątki,a le to raczej rzadko. Ostatnią godzinę treningu w ciągu dnia, którą wcześniej poświęcałam na łucznictwo, spędzałam na utrzymywaniu równowagi, co również było bardzo przydatne w łucznictwie konnym.
   Pod koniec tygodnia miałam razem z Alli test sprawdzający teoretyczny i praktyczny, które obie zdałyśmy.
   Mówiąc krótko, byłyśmy gotowe na misję jak nigdy i nic nie mogło nam przeszkodzić w jej wykonaniu.

***
Cześć.
Przedstawiam Wam dzisiaj obszerną relację Clary ze swoich przygotowań. Rozdział wyszedł bardzo długi, ale nie chciałem rozbijać tego na więcej części. Mam również nadzieję, że nic nie pokręciłem i da się wszystko bez problemu zrozumieć.
Co do notki o której pisałem, mam myślę całkiem fajny pomysł na całkiem nowe opowiadanie. Byłoby to całkiem coś nowego, czego jeszcze tu nie widziałem, mianowicie połączenie świata "Shadowhunters" i "The100". 
Zszedł z Was szok? To lecę dalej, Zważywszy na to, że czasem brakuje mi czasu na Miasto Zagubionych, to rozdziały z nowej historii pisałbym raz w miesiącu. 
Dajcie znać co o tym myślicie.
Ode mnie tyle.
Do następnego rozdziału.
Pozdrawiam gorąco, Danko, 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szamanka Bajkowe Szablony